Spoko, nie będzie to art dla miłośników
RPG czy innych temu podobnych. Wszystko dotyczyć będzie
naszej kochanej sceny, która ma mnóstwo plusów i minusów
ale przy okazji posiada jedną nieudokumentowaną cechę:
magię mianowicie. Wszystko już wiemy? To jedziemy!
Czy kiedykolwiek zastanawialiście się
głębiej dlaczego TO robicie :-) ? Ejże! Chodzi mi o
scenowanie oczywiście! Dlaczego potraficie siedzieć
dniami, tygodniami całymi, zarywać noce, wydawać kupę
kasy i generalnie robić mnóstwo rzeczy, których nikt
wam robić nie każe, ba!, za które wam nawet nie płaci?
Czy ktoś z was tak naprawdę solidnie pomyślał nad tym,
co go do tego pcha? Teorii powstało pewnie mnóstwo,
gdyby się komuś chciało to powstały by pewnikiem
elaboraty całe na ten temat. Moja teoria jest prosta i tłumaczy
wszystko: To sprawka magii mianowicie!
Wiem, że głupotą jest mieszać do
tego wszystkiego magię, ale nie da się zaprzeczyć, że
bycie na scenie jest w jakiś sposób magiczne. Tak jak
chodzenie po bagnach wciąga, tak scena łapie w swe
szpony i nie chce wypuścić. Najśmieszniejsze jednak w
tym całym biznesie jest to, że nikomu się nie chce z
tych szponów wyrywać! Ot, wpadło się jak śliwka w
kompot i wyjścia nigdzie ni widu, ni słychu. A do czego
tak ciągnie nas, scenowców? Do ciągłego wypatrywania
ślepi przed monitorem a przez to do utraty kolejnych
dioptrii? Do totalnej rozwałki tak zwanego życia
osobistego, kiedy to kobieta odchodzi, rodzina wrzeszczy a
kot zdechł już był dawno temu? Do codziennego łażenia
na pocztę (hi old time swap :-) w celu wysyłania setek
dysków, dziesiątków listów i kombinowania jak tu
jednak doprowadzić listonosza do przepukliny? A może
nasze nieskrępowane ego musi wyszumieć się w kolejnych
kilobajtach pisanego ze swadą tekstu?
Cokolwiek to jest, jest kategorycznym
imperatywem psychologiczno - moralnym: siedź i rób! :-)
I siedzą kolesie i robią. Nikt
nikomu nic nie każe, nikt nad nikim bata nie trzyma, nikt
nikomu nie płaci a cały interes się kręci! Panowie
profesorowie ekonomiści, Mr. Balcerowicz, hej, czy wy nie
widzicie tu cudu współczesnej ekonomiki!? Gdybyście
jednak ów cud dostrzegali i kombinowali dlaczego tak się
dzieje, to już spieszę z odpowiedzią: bo scena jest
magiczna. Wyzwala w nas przedziwne i czasami całkowicie
sprzeczne uczucia - od czystej radości do totalnej
nienawiści (szkoda, że tego drugiego jest jakby ostatnio
coraz więcej), ciągle każe nam się spinać i dawać z
siebie jak najwięcej choć z drugiej strony daje nam
totalną swobodę treści, formy i sposobu działania.
Scena daje nam anarchistyczną wręcz wolność tworzenia
ale do tego tworzenia spina nas, tworzy pewną presję
(czasami bardzo wielką), co już z anarchizmem porównać
się raczej nie da. Scena jest na pierwszy rzut oka jasna
i prosta - dwubiegunowa: robisz coś = jesteś tu, nie
robisz = spadaj. Z drugiej strony to istne siedlisko
ambicji, spełnionych i niespełnionych oczekiwań,
prawdziwych przyjaźni, okrutnych i chamskich wojen. Rzuca
się tu błotem i tworzy czasami prawdziwe dzieła sztuki
(wiem co mówię, mój roommate (studia, nie pedalstwo!)
jest na ASP w Poznaniu i pokazał kiedyś jednemu ze
swoich prof. kilka demek z mojej kolekcji. Prof. podobnież
rzucił coś w stylu: "nowoczesna sztuka wyrazu w
formie przypominająca abstrakcję i kubizm. Efekt napięcia
emocjonalnego tworzony przez umiejętną animację i
zgranie odpowiednich komponentów. Bardzo ciekawe. Masz
tego więcej?". Dema oczywiście przeszły przez
moje, bardzo szczelne, sito selekcji tak więc prof.
otrzymał kila dobrych produkcji. Nie komentuję tego bo
ani się ważę wtrącać do wypowiedzi szanownego pana
prof.). Na czym więc polega magia sceny? Może na tym, że
ona ŻYJE. Żyje własnym życiem, na które składają się
pot, krew, łzy, ale też przyjaźnie (friendship to piękna
idea), wspólne spotkania, hektolitry browca i kilkaset
innych czynników, o których nawet nie wspomnę bo się
nie zmieszczę.
Przeginam teraz, ale celowo.
Większość z nas traktuję scenę
jako hobby. Bardzo swoiste, wymagające wiele wkładu własnego
ale hobby. To dobry sposób myślenia. Tak jak inni
zbierają znaczki, tak my zbieramy produkcje, tak jak inni
kolekcjonują monety lub plakaty roznegliżowanych
panienek, tak my zbieramy grafiki, tak jak inni zbierają
płyty, tak my zbieramy modki... Analogii jest wiele. Tym,
co wyróżnia scenę spośród innych tego typu hobby jest
to, że my te wszystkie dobra tworzymy. Ma tu miejsce jakiś
akt kreacji, bardziej lub mniej udany, po czym następuje
faza zaznajomienia się przez ogół scenowców z dziełem.
Następuje wymiana i całe to hobbystyczne zajęcie.
Jednak u podstaw wszystkiego leży tenże akt kreacji, który
dokonuje się za sprawą samych zbierających. Następuje
tu pewne sprzężenie zwrotne, rozbudzenie apetytów
pozostałych scenowców, którzy domagają się kolejnych
i kolejnych produkcji, coraz lepszych, coraz bardziej wymyślnych,
coraz to doskonalszych. Efekt: presja na twórcę, jego
mobilizacja i powstanie nowej produkcji. Magia sceny
polega na tym, że ogromna ilość produkcji powstaje
jednak dla własnej przyjemności twórcy. Nie tworzy się
na zamówienie, nie ma bata, nie ma pieniędzy i czegoś w
zamian, jest świadomość oczekiwania ze strony pozostałych
scenowców czegoś nowego i lepszego. To się, proszę państwa,
nazywa niekomercyjność sceny. Komercja nie polega li
tylko na braniu kasy! Komercja to także robienie
"pod gusta", "na zamówienie". Nazywa
się to też konformizm. Pływanie na gustach i
oczekiwaniach odbiorców, robienie czegoś pod publikę,
schlebianie im i ich łechtanie - to według mnie przejaw
konformizmu i komercji. A próba wpływania na owe gusta i
oczekiwania - to już zupełnie inna bajka! Wystarczy
przejrzeć kilka produkcji a sami zauważycie tę prawidłowość:
Jeżeli nie jakiś nowy efekt (co jest fajne ale samymi
efektami demo nie żyje), to na pewno jakaś nowa
koncepcja (rzadkie to zjawisko ale bardzo pożądane i dające
najwięcej nam, odbiorcom). Magia sceny polega jak widać
także na tym, że komercja i konformizm nie mają na niej
racji bytu. Po prostu nie "sprzedadzą" się
odbiorcom. Powód podałem powyżej: coraz większe
oczekiwania. A także wielki przed tą komercją strach. I
słusznie!
Scena jest magiczna na wiele różnych
sposobów. Potrafi przyciągnąć i zassać na długie
lata jak niejeden elektromagnes nie potrafi. Wyzwala w człowieku
różnej maści fascynacje (chore i te bardziej zdrowe też
:-), zapoznaje z możliwościami tak sprzętu jak i (to się
często pomija) własnymi. Jednych pociąga ideą
friendshipu, co prawda nieco zdewaluowaną ale to temat na
osobnego arta. Z drugiej strony innych pociąga nieskrępowaną
żywiołowością i niekontrolowaną żywotnością,
wciskaniem się w każdy zakamarek prywatnego życia, ciągłą
inwigilacją ale też swobodą na przykład bluzgania. Ale
to nie jest magia do końca nieusankcjonowana! O, nie!
Scena ma swoje prawa, których trzyma się kurczowo jak
dziesięciu przykazań. Ma swoje mody, nisze, półświatki,
elitę, swych bardów i piewców, swych krytyków (wbrew
pozorom także do nich należę), ma swoją własną,
prywatną IDEĘ. Należy potrafić to dostrzegać, należy
się z tym oswoić, zgłębić jej tajniki (ma ich mnóstwo!),
poznać zakamarki - jednym słowem: starać się być
scenowcem pełną gębą. Może stąd właśnie pochodzą
faki na "lamerów made by CDA". Ludzi, którzy
dopiero zaczynają kręcić całym tym biznesem, ale kiedy
zakręcą... Tu apel do wszystkich lamerów by CDA (he,
pewne też się do nich zaliczam!): nie zrażać się, chłopaki!
Robić swoje, nie brnąć w odmęty tylko i wyłącznie
swappu, odpalić czasem notatnik, narysować coś,
pokombinować z trackerem... Wcześniej czy później to
musi przynieść wyniki! Jakie? To już zależy od waszych
zdolności. Jeżeli w jednym nie czujecie się dobrze, spróbujcie
czegoś innego, scena ma wam wiele do zaoferowania. Ale też
wiele wymaga i rzadko kiedy wybacza. That's the way it is
niestety...
Innym obliczem magii sceny jest ciągły
duch rywalizacji, czasami przegięty do absurdu. Piszę
teraz o magii votek, kompotów - rywalizacji właśnie.
Nie raz poruszałem na łamach Scene Corner ten problem i
pewnie nie raz jeszcze poruszę (jak Smuggler arta puści
:-). Uważam to za jedną z najbardziej podstawowych sił
kręcących sceną. Ujrzeć swoją ksywę na chartsach,
tudzież nazwę swojej grupy - to chyba największa
motywacja tworzenia czegokolwiek. Bogu niech będą dzięki
za pomysł organizowania czegoś takiego jak party! To ci
dopiero tygiel ambicji, przyjacielskich spotkań,
opilstwa, wygładzania w pośpiechu wszystkiego na coś,
co spełnia na scenie funkcję dominującą: na kompo.
Kompoty sieją scenę, są powodem powstawania i
rozpadania się grup, są miernikiem jakości, oscylatorem
drgań sceny, wskaźnikiem nowych trendów i idei. Kompoty
budzą wielkie emocje, są powodem niekończących się
faków wymierzonych w organizatorów za tendencyjność w
selekcji, do partyzantów za tendencyjność wyborów,
rozgrzewają krew, burzą umysły, powodują ruch i, najważniejszą
chyba dla sceny cechę: ciągłą ewolucję. Ileż
wzajemnych wojen rozpętały kompoty! A ile przez nie
powstało produkcji doskonałych? Trudno wręcz przecenić
ich rolę w sianiu i dobieraniu, a także - co istotne - w
podsycaniu ducha rywalizacji. Bez wzajemnej rywalizacji
nie byłoby całej tej twórczości, nie byłoby sceny do
cholery! Być lepszym od kogoś w czymś - oto magia
scenowania. I największy chyba paradoks sceny w tym
wszystkim: friendship rulez! Jak je sobie w takim razie tłumaczyć
w zaistniałych okolicznościach przyrody? Jaki friendship
gdy oto wybucha cała nowa wojna, ba!, strategiczna
kampania oszczerczo - propagandowa przeciwko komuś/czemuś?
Szczerze mówiąc - nie wiem. Nie raz i nie dwa nad tym się
zastanawiałem ale ciągle nie mogę tego pojąć. Nie
ogarniam zjawiska i chyba mało kto potrafi je zrozumieć.
Czytając magi, ziny, maile ciągle słyszę, że
friendship upada... Co innego jednak obserwuję! Na którymś
z party widziałem własnymi oczyma jak dwóch facetów,
muzyków, krąży dookoła siebie w jednoznacznym geście
"jeszcze nie biję ale już ostrzę zęby coby pogryźć"
(właśnie odbywała się selekcja), pewnikiem jeden
drugiemu specyficznie tłumaczył, że jego praca jest
lepsza. Po odbytych kompotach widzę tych samych dwóch
kolesi pijących browca ramię w ramię, conieco już zmęczonych
tą czynnością i się zastanawiam: albo alkohol łagodzi
obyczaje (z tym bywa różnie), albo właśnie obserwuję
w działaniu przekorną formułę friendshipu. Nic nie
kumam... Sądzę, że tak właśnie być musi. Friendship
nie umrze, dokonuje się jego transformacja. Kiedyś było
na scenie ludzi mniej, ich wzajemne związki były
bardziej osobiste. Teraz jest nas więcej i formuła
friendshipu uległa zmianie. Tak to już jest i widocznie
tak być musi. Co do jednego jednak nie mam wątpliwości:
ta magia ciągle jest obecna, głęboko ukryta, leżąca u
podstaw, podświadomie prowokująca do opróżniania
kolejnych butelek złotego napoju :-).
Na koniec może jeszcze tylko jedno słówko:
nie zamykajcie oczu na magię sceny! To nie jest pole do
popisu dla zwykłych wyrobników. Chcesz czy też nie -
zawsze się w scenę emocjonalnie zaangażujesz. Tak właśnie
działa ta magia. Rzucono na nas czar, który diabelnie
trudno jest złamać. Kto tego nie czuje - jego strata.
Amen.
rzecz ukazała się w miesięczniku
CD Action.
|
Scena
komputerowa, co to jest?
Czy
to czary?
Demony
wojny
Kim
zostanę gdy dorosnę?
W
sprawie magów...
Scenowa
masoneria
Międzyludzki
wymiar sceny
Jak
to się robi na południu...
Scene
Corner w CDA - po co?
Sodoma
i Gomora czyli powstania produkcji opisanie...
O
wyższości sceny nad świętami Bożego Narodzenia
Nawrócony
na Atari
Z
deka krytyki...
Wywiad
z Vasco/Tristesse
Sprawozdanie
z wywiadu z zespołem Aural Planet
|