Ojojojojoj! Lektura scene corner w
CDA coraz bardziej zaczyna przypominać relację na żywo
(choć niekoniecznie na trzeźwo ;-)) z jakiegoś pola
walki. Wojna zaczyna nabierać rozmachu, wciągają się w
nią coraz to nowsze siły, coraz to inne ośrodki sterują
przebiegiem starć, zaczynają padać coraz mniej
wyszukane argumenty, rolę główną w tym starciu
zaczynają przybierać emocje. Jednym słowem rozpętała
się strzelanina jakiej nie pamiętają nawet najstarsi
cowboje. Fajnie - jest akcja, coś się dzieje! Dręczy
mnie jednak drobne, małe pytanko, które zawsze
towarzyszy mi podczas oglądania westernów: Po jaką
cholerę ci wszyscy ludzie się strzelają? Dlaczego i po
co?
W westernach morduje się zazwyczaj w
imię honoru jakiejś kobiety (zwykle dosyć swobodnie
prowadzącej się pani), tudzież w imię mniej lub
bardziej sprawiedliwego podziału zysku z napadu na bank
itp. Krótko mówiąc - banał i codzienność. Te lepsze
westerny, głośniejsze, do powodów powyższych dorzucają
coś jeszcze - ambicję mianowicie. Gdyby na scenową
strzelaninę popatrzeć z perspektywy ambicji właśnie,
to okazałoby się, że oglądamy western, w którym już
za kilka minut polegną WSZYSCY w jednej, wielkiej,
wszechogarniającej masakrze na colty. Paranoja! W numerze
1/99 CDA ukazał się ciekawy art Steffi o trwających właśnie
przygotowaniach do naparzaniny stulecia. Steffi pokusiła
się o podział PC-sceny na trzy podgrupy: scena właściwa,
internet scena i CDA scena. Ciekawe, ale mnie zainteresowało
to z zupełnie innego powodu. Ale zacznijmy może od początku.
Na początku była ciemność... eee,
znaczy - na początku była grupa fascynatów, którzy nie
wiedząc co ze swoimi kompami począć zaczęli kombinować.
I tak powstało demo. I tak powstała scena komputerowa.
Początki iście punkowskie - był cel, misja, odpowiednia
doza pietyzmu i w ogóle. Żartuję teraz ale fakt faktem,
że początki sceny można przyrównać do początków
punka. Z tym, że punk przesycony był ideologią, scena -
czystą radością tworzenia. Obydwie subkultury łączyło
jednak jedno - poczucie odrębności, inności. W zalewie
szarzyzny dnia codziennego pielęgnowano i pieszczono później
tę odmienność. I oto stał się underground. Ale
punkowe kapele wyszły z garaży, zaczęło się
profesjonalne nagrywanie. Podobnie scena - przestała być
domeną nielicznych, wyszła z ukrycia i trafiła szeroko
do ludzi (nieoceniona jest w tym rola CDA). Czy oznacza to
komercjalizację? Sądzę, że nie! Owszem, obydwie
subkultury straciły ten smaczek undergroundu ale zarazem
trafiły do ludzi, którzy w inny sposób mogliby o nich
nie usłyszeć nigdy, a którzy nagle się w nich odnaleźli
i stwierdzili, że jest to właśnie to!
A przecież jesteśmy ludźmi! Któż
nie chce przy okazji na tym zarobić? Któż nie chce
zarobić wykorzystując swoje talenty wokalno -
instrumentalne, tudzież muzyczno - kodersko - graficzne?
Doskonale tych ludzi rozumiem, zapewne sam tak bym postąpił
(starzy moi jednak uwalili projekt syna i odpowiednich genów
w DNA mi zabrakło, szkoda!). Punk jednak przez to nie
przestał być punkiem, a scena - sceną. Utrata
undergroundu nie oznacza komercjalizacji, to po prostu
otwarcie się na szersze grono. A jest to proces wzajemny
- to "szersze grono" wpływa także na
subkultury: powstają nowe kapele punkowe (my
powiedzielibyśmy - begginerzy), a ze strony sceny - nowe
grupy, nowi muzycy, koderzy, graficy (o takich już się
niestety mówi lamerzy, słowo "begginer" pada
rzadziej). Taki darwinizm społeczny i ewolucja gatunku.
Begginerstwo jest przypisane do CDA z
samego faktu istnienia scene corner w tymże. Medium,
potencjalnie docierające do 93000 odbiorców, staje się
nośnikiem kultury masowej, coś jak MTV. MTV wychowało
przygłupawe pokolenie X, CDA wydaje z siebie (według
jednych) zupełnie zbędnych begginerów i lamerów lub
(według innych (do tych ja należę)) świeżą krew i
potencjalny powiew świeżości w skostniałym już nieco
światku sceny. Problem, jak widać, leży w tym, z której
strony na to zjawisko się patrzy.
Można krzyczeć na
"prawdziwych" starych scenowców, że to chamy,
szuje i sukinsyny jedne, bo traktują człowieka jak śmiecia
jakiegoś i nie dają mu żadnej szansy. Friendship rulez?
Gówno a nie rulez! Tu rulez zamordyzm, kunktatorstwo i
republika kolesiów! Rozgoryczenie jest wielkie, ale
zrozumiałe. Z drugiej jednak strony rozumiem ludzi, których
nazywa się (lub sami siebie nazywają) per
"elita". Widzę wyraźnie, że czegoś im
brakuje. Tym czymś jest właśnie ów underground, to
"podziemie". To nie konserwatyzm nakazuje im
krzyczeć: "CDA do piachu!", lecz uczucie pewnej
pustki jaka pozostała po ich wcześniejszej,
"podziemnej" egzystencji. Egzystencji bardzo
przyjemnej, bo zapewniającej poczucie przynależności do
pewnej zamkniętej grupy. Grupy mającej swoje zwyczaje i
rytuały, swoją wewnętrzną hierarchię, grupy
spontanicznej i nieprzypadkowej zarazem. Odrębnej,
intymnej. A gdzież miejsce na intymność w ruchu, który
powoli staje się masowy? I gdzie leży wina braku owej
odrębności? Oczywiście w szeroko rozchodzącej się
informacji. "Szersze grono" dowiedziało się o
istnieniu zamkniętej grupy, która bardzo mu się spodobała
i do której za wszelką cenę chce należeć. Winne jest
CDA bo to ono tę informację rozprowadziło, stąd chyba
te wszystkie fucki w jego kierunku i ludzi zeń pochodzących.
No i intymność szlag trafił. Zrobiła się z tego masówka,
która tym ludziom nie odpowiada. Przyjrzyjcie się zresztą
historii innych subkultur, trafiających "na
afisz" w wyniku rozprzestrzenienia się informacji o
nich: wczesne, katakumbowe chrześcijaństwo, loże masońskie,
gnostycy - to tylko kilka przykładów.
I tak kończy się odrębność,
intymność zamkniętych grup. A ludzi do nich wcześniej
należących trafia jasna cholera, bo skończył się
komfort psychiczny przynależenia do inności, a stąd i
do wybicia się ponad szarówkę. Tłum dopadł odmienność
a ta może już tylko bezsilnie fuckać. Ewentualnie
rozpaczliwie próbować zachować swoją odrębność
przez alienowanie się od całej reszty. A że tonący
brzytwy się chwyta to i niewysublimowane metody tejże
alienacji są wykorzystywane.
Ale zabawmy się w proroków, w
wieszczów czasów przyszłych. Spróbujmy przewidzieć
jak też przyszłość się potoczy dla takiej formuły
sceny. Jednak nie będziemy wróżyli z fusów, oj nie.
Mamy do czego odnieść nasze przepowiednie. Dajmy na to
takie chrześcijaństwo: wyszło z katakumb, stało się
religią masową, dotarło praktycznie wszędzie (choć
barbarzyńskimi metodami). I co? Masy wyznają, masy wierzą,
masy płacą. Ale chrześcijaństwo wydało mnóstwo ludzi
wielkich, utalentowanych, którzy z formuły ruchu
masowego wyciągnęli niebanalne wnioski, tworzyli
niebanalne dzieła. Ci ludzie byli i są elitą ruchu. Tak
właśnie wyobrażam sobie dalszy rozwój sceny - wielu
ludzi zna, wielu ludzi tworzy. I jest to dla nich
autentyczna radość! Robią to co lubią, lepiej lub
gorzej. Ale wśród tych wielu będzie iluś takich, którzy
znać i tworzyć będą lepiej. Oto elita! Problem tkwi w
tym, aby elita nie zabierała radości tworzenia ludziom,
którzy może mogą mniej, ale to co tworzą, tworzą z
prawdziwą uciechą. Niestety (a może stety?),
underground już nie powróci. Albo teraźniejsza elita do
tego przywyknie, albo skaże się na bezcelową alienację.
Innej drogi już chyba nie ma.
Wspominałem wcześniej o ewolucji. Cóż,
matka natura nie lubi pustych miejsc i nisz i czymś
zawsze je zapełnia (na przykład młodymi, zdolnymi, którzy
chcą do elity sceny należeć). Z drugiej strony matka
Natura nie lubi szarości tłumu i na potęgę tworzy
rzeczy nowe i odbiegające od średniej. Podobnie jest w
społecznościach dużych i małych. Darwinizm społeczny
skazuje nas na różnorodność, ciągłą ewolucję
gatunku. Czy to się komuś podoba czy też nie. I powstają
różne ruchy w zakresie tego samego trendu. Coś jak
partie polityczne. Niby wszyscy chcą dobrze ale w jakże
różny sposób! Tu posłużę się podziałem Steffi:
scena właściwa (taki ruch lekko konserwatywny,
ewentualnie chadecki), scena internetowa (coś jak
socjaldemokracja) no i CDA scena (taka robotnicza lewica).
Każdy z robotniczej lewicy ma ambicje na więcej. To
normalne i naturalne. Pnie się więc w górę i trafia do
sceny właściwej. Niestety, tam nabiera konserwatywnych
manier i zapominając o swym lewicowym rodowodzie z
przekonaniem krzyczy: "CDA do piachu!". I to także
jest naturalne! Po prostu ewolucja nie chce przebiegać
inaczej.
Czego więc w tym wszystkim brakuje?
Myślę, że wzajemnego zrozumienia wszystkich stron.
Ludzie walą z coltów, kule świszczą, padają trupy a
sytuacja nie chce się jakoś wyklarować. Czy skazani
jesteśmy na taki stan na wieczność? Myślę, że nie.
Kiedyś wszystkim stronom po prostu się to znudzi. Fucki
ideowe, czy jak je tam zwać, zmienią się w bluzgi
merytoryczne. Przyjdzie epoka bluzgów konstruktywnych. Coś
w stylu: "Ten chłam ma być niby lepszy od mojego
cudownego dema? Ty (piiip) udowodnię ci, że jesteś (piiip)!
Wykręcę takie demo, że ci patrzałki z dziurkuff
powyskakują!". Po czym delikwent robi coś takiego,
na widok czego tylko stękamy z zachwytu przed monitorami.
A jego adwersarz robi coś takiego, że stękając
przysiadamy i modlimy się o jego wieczny żywot. I tak
dalej. Bluzgi i fucki są konieczne, oby tylko
konstruktywne. Póki co z ich pomocą bije się tylko pianę,
ale wierzę, że kiedyś będzie to zdrowa motywacja do
stworzenia czegoś takiego, że będziemy tylko leżeć i
kwiczeć oszołomieni.
Tylko czy tak się stanie?
rzecz ukazała się w miesięczniku
CD Action.
|
Scena
komputerowa, co to jest?
Czy
to czary?
Demony
wojny
Kim
zostanę gdy dorosnę?
W
sprawie magów...
Scenowa
masoneria
Międzyludzki
wymiar sceny
Jak
to się robi na południu...
Scene
Corner w CDA - po co?
Sodoma
i Gomora czyli powstania produkcji opisanie...
O
wyższości sceny nad świętami Bożego Narodzenia
Nawrócony
na Atari
Z
deka krytyki...
Wywiad
z Vasco/Tristesse
Sprawozdanie
z wywiadu z zespołem Aural Planet
|